sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 12

/Lowie/

Mieszkanie dziewczyny było w opłakanym stanie. Porozrzucane rzeczy leżały wszędzie. Lena siedziała w całym tym bałaganie, przypatrując się ścianie z napisem "Ty będziesz następna suko ". Zadzwoniłem na policję a następnie podszedłem do dziewczyny.
- Wszystko w porządku ? Nic ci ni...
- Nie! Nic nie jest w porządku! Odczep się wreszcie ode mnie! - Lena wstała. Nie była w stanie się opanować. - Co a ci zrobiłam ? Nie wiesz jak to jest! Nigdy tego nie zrozumiesz! Nigdy nic podobnego cię nie spotka!
Dziewczyna wybiegła z mieszkania wprost pod samochód.
- Lena uważaj!
Było za późno. Kierowca samochodu odjechał. Podbiegłem do dziewczyny i usiadłem na zakrwawionym asfalcie. Przecież to moja wina... Drżącymi dłońmi wybrałem numer pogotowia. Łzy stanęły mi w oczach. 'Co ja zrobiłem?' Próbowałem ją ocucić...Bezskutecznie. Była taka drobna, cała blada. Jakby miała się rozsypać przez najlżejszy podmuch wiatru. Zrozumiałem, że to nie mogła być ONA. 'Była taka niewinna...To moja wina. To ja doprowadziłem ją do takiego stanu.' Łzy ukradkiem wypłynęły z kącików oczu. 'Muszę to odkręcić. Muszę się nią zaopiekować.' Usłyszałem wycie syreny. Pół minuty później przyjechało pogotowie. Delikatnie przenieśli ją na łóżko. Wstałem i urywanym głosem spytałem:
- Czy ona... Ona wyjdzie z tego ? Panie doktorze...
- Kim pan jest dla tej dziewczyny ? - Lekarz spojrzał na mnie znad okularów. Chwila niepewności ciągnąca się niczym wieczność...
- Jestem chłopakiem Leny. W okolicy nie ma bliższej rodziny. Proszę mi powiedzieć....
- Natychmiast musimy przetransportować ją do szpitala, tam będzie wiadomo więcej. Rozumiem, że jedzie pan z nami ?
- Oczywiście.
Siedziałem obok niej, kurczowo trzymając jej lodowato zimną dłoń. Miałem wrażenie, że niknie w oczach. Biłem się z myślami. 'Może wybaczy mi to kłamstwo... Ale ktoś musi się nią teraz zająć, ona nie może zostać sama po tym co jej zrobiłem.'  Dojechaliśmy do szpitala, gdzie od razu zabrali Lenę na jakieś badania. Kręciłem się w te i z powrotem przed recepcją. Pielęgniarka siedząca za biurkiem spojrzała na mnie i ciepło się uśmiechnęła.
- Proszę być dobrej myśli, nie z takich rzeczy się wychodzi. Trzeba mieć tylko wsparcie kogoś bliskiego.
Uspokoiły mnie słowa kobiety. Usiadłem na jednym z krzeseł i patrzyłem na ścianę. Nie zauważałem niczego dookoła. Byłem pogrążony w myślach, prawie w transie. Nagle ocknąłem się. Nade mną stało dwóch policjantów.
- Pan Stuer ? Chcielibyśmy pana przesłuchać w sprawie włamania do domu pani Leny van der Hooven. Jest pan w stanie teraz rozmawiać ?
- Tak. Czy musimy jechać na komisariat ? Chciałbym być przy Lenie.
- Myślę, że nie ma takiej konieczności. Siostro, czy znajdzie się jakiś wolny pokój ? Dosłownie na pół godziny.
Przeszliśmy do jednej z sal. Złożyłem zeznania, podałem adres mieszkania dziewczyny i wyszedłem. Na korytarzu stał lekarz prowadzący Lenę.
- Panie doktorze ! Wiadomo cokolwiek ? Czy to coś poważnego ?
- Na szczęście nie. Straciła dużo krwi, ma złamaną rękę. Niestety konieczna będzie operacja. Czy wyraża pan zgodę ?
- Oczywiście. - Lekarz podsunął mi jakiś papier. Szybko nabazgrałem podpis. - Panie doktorze, czy ja mogę ją zobaczyć ?
- Może pan, ale ona jest nieprzytomna. Leży za rogiem, pierwsze drzwi po lewo.
- Dziękuję.
Szybkim krokiem przeszedłem korytarz. Otworzyłem drzwi do sali. Lena leżała na białej pościeli. Prawie zlewała się z nią. Usiadłem obok jej łóżka i delikatnie wziąłem jej dłoń. Dalej była chłodna. Wyglądała tak krucho... Przypatrywałem się jej uważnie. Dopiero teraz zauważyłem jej długie, czarne rzęsy, schowane za opadającą grzywką. Mały, lekko zadarty nosek, blade policzki. Była naprawdę ładna, naturalna. Miała w sobie to coś.
Nagle skrzypnęły drzwi. Do pomieszczenia wszedł lekarz.
- Niech pan idzie odpocząć. To był ciężki dzień. Zabieramy Lenę na blok operacyjny. Może pan przyjść jutro.
Posłuchałem doktora. Ostatni raz spojrzałem na nią.
- Proszę się nie martwić, dziewczyna jest pod dobrą opieką.
Wyszedłem ze szpitala i skierowałem się do swojego mieszkania. Jedząc pospieszną kolację przypomniałem sobie, że przecież Hendrik nic nie wie o wypadku. Szybko wystukałem jego numer. Słyszałem w jego głosie wyraźną troskę o Lenę. Po rozmowie z atakującym wziąłem szybki prysznic i położyłem się, niemal od razu zasypiając. Słabo spałem, miałem koszmary. Śniło mi się, że dziewczyna umarła przeze mnie... Gwałtownie obudziłem się oblany zimnym potem. Spojrzałem na zegarek. Wskazywał 7 rano. Szybko ubrałem się i prawie pobiegłem do szpitala.
Cicho wszedłem do sali. Lekarz obrzucił mnie wzrokiem i uśmiechnął się pod nosem. Nic nie powiedział i wyszedł. Na łóżku Leny była kartka z napisem "Wszystko będzie dobrze. Operacja powiodła się." Po przeczytaniu łzy stanęły mi w oczach. Usiadłem obok niej. W pamięci rejestrowałem każdy szczegół jej wyglądu. Długie, rude włosy, teraz spięte na czubku głowy w koka, z którego delikatnie wysuwał się pojedynczy kosmyk. Zamknięte oczy, ledwie widoczne zmarszczki przy kącikach. Cienie pod nimi, przysłonięte rzęsami. Ciągle blade policzki, małe, wąskie usta w bladoróżowym kolorze. Zaniepokoiły mnie blizny na podbródku. Wziąłem jej zdrową rękę. Na nadgarstku i zgięciu łokcia miała podobne znamiona. Nie wiedziałem co o tym sądzić. W takim stanie siedziałem prawie pięć godzin. Byłem wyczerpany psychicznie. Cały czas obwiniałem się o ten wypadek. Nagle poczułem delikatny ruch jej zdrowej ręki. Szybko ocknąłem się i spojrzałem na Lenę. Niebieskie oczy tak przepełnione smutkiem...
- Nie chcę nikogo widzieć. Powiedz im, żeby nie przychodzili. I... Wyjdź.
Wyszedłem. Jednocześnie smutny i szczęśliwy. Po przyjściu do mieszkania po prostu położyłem się i zasnąłem. Nie wiem, ile wtedy spałem, bardzo długo. Pierwszy raz od paru dni zjadłem posiłek w całości. Wróciłem do szpitala, pomimo jej próśb. Nie mógłbym sobie potem wybaczyć, że zostawiłem ją samą.
Leżała zawinięta w kłębek. Nie zwróciła na mnie uwagi. Widziałem jak z jej oczu spływają pojedyncze łzy. Kucnąłem na podłodze, tak żeby mieć jej twarz przed swoimi oczami. Kiedy próbowałem zetrzeć łzy, powstrzymała mnie krótkim, lecz stanowczym ruchem ręki. Zaakceptowałem jej wybór. Usiadłem na podłodze naprzeciw niej. Nie wiedziałem, który raz z rzędu przyglądałem się jej. Byliśmy w jednej sali, ale w swoich światach. Po kilku godzinach wstałem, delikatnie pocałowałem Lenę w czoło i wyszedłem. W taki sam sposób spędziłem następne dwa dni. Trzeciego dnia nie mogłem już patrzeć na jej płacz. Delikatnie obróciłem jej głowę i wytarłem spływającą łzę. Nie odtrąciła mnie. Spojrzała tylko głęboko, dając mi coś do zrozumienia. Ból... Bił od niej ból, nie tylko fizyczny ale i psychiczny. Był tak duży, że w podświadomości odczułem go. Powoli wstałem z podłogi. Rzuciłem wzrokiem na łóżko. Było na tyle duże, że pomieściło dwie osoby. A właściwie półtora - Lena była taka krucha, drobna... Położyłem się obok niej i objąłem ramieniem. Na lewym barku poczułem niewielki ciężar jej głowy. Ciepłe łzy moczyły koszulkę. Nie zwracałem na nie uwagi. Otoczyłem ją drugą ręką. Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Chciałem, żeby poczuła się bezpieczna. Wtuliła się mocniej. Leżeliśmy kilka godzin. Potem powoli wygrzebałem się z oplatających mnie nóg dziewczyny. Ponownie zawinęła się w kłębek.
- Wrócisz ?
- Wrócę. Obiecuję. Odpoczywaj.
W mieszkaniu położyłem się na łóżku i wbiłem spojrzenie w sufit, utwierdzając się w przekonaniu, że to nie mogła być ONA. Wstałem, zjadłem kolację i poszedłem pod prysznic. Po umyciu się coś mnie tknęło. Wróciłem do kuchni i przygotowałem jakieś jedzenie dla Leny. Ona musi teraz dużo jeść, musi wyzdrowieć. Z tą myślą zasnąłem.
Następnego dnia w szpitalu próbowałem ją karmić, ale zjadła tylko 3 brzoskwinie. Tak jak poprzedniego dnia, położyłem się obok. Dzisiaj nie płakała. Patrzyła smutno w tylko sobie znany punkt. Chciałem zostać z nią cały dzień.
- Zaraz wrócę.
Poszedłem do bufetu szpitalnego i zjadłem jakąś drożdżówkę. Wyszedłem na chwilę na zewnątrz i zauważyłem piękny jaśmin kwitnący przy wejściu. Nieświadomie zerwałem kilka gałązek. Z kwiatami w rękach ponownie wszedłem do sali. Kiedy Lena zobaczyła jaśmin, jakby ożywiła się. Gestem przywołała mnie. Wzięła jedną gałązkę i wsadziła nos pomiędzy płatki. Przymknęła oczy i z ledwo widocznym uśmiechem powąchała kwiat. Oddała mi łodyżkę. Na czubku nosa osiadł jej żółty pyłek. Delikatnie strąciłem go. Dziewczyna podniosła kącik ust i poklepała miejsce obok siebie. Odłożyłem jaśmin i usadowiłem się po prawej stronie łóżka. Lena wyłożyła swoje nogi na moje i oparła głowę na barku. Objąłem ją delikatnie. Dziewczyna bawiła się kosmykiem włosów. Widać było, że intensywnie zastanawia się nad czymś. Siedzieliśmy tak przez pół godziny. Nagle odezwała się. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to co usłyszę, zmieni całe moje zdanie o Lenie.
- Ja... Muszę Ci coś powiedzieć. Nie przerywaj mi, proszę. Od czego by zacząć... Pięć lat temu wydarzyło się coś co zmieniło całe moje życie. Które nie było cudowne i usłane różami. Pierwsze co pamiętam w całości to wizyta u lekarza. Miałam wtedy 5 lat. Pamiętam smutnego chłopaka siedzącego w poczekalni. Miał odrapane ręce, nogi, szyję... Ogólnie wszystko. Było mi go żal. A potem weszliśmy do gabinetu. I diagnoza - wyrok. Atopowe zapalenie skóry z uczuleniem. Pamiętam, że patrzyłam na zgięcia łokci i widziałam identyczne zadrapania co u tego chłopca. On chyba to widział bo tylko życzył mi szczęścia w życiu. Ale ono zupełnie nie trzymało się mnie. Po wizycie moi rodzice trzymali mnie na dystans. Chyba tylko próbowali być przy mnie. Z mojej perspektywy wyglądało to inaczej... Zupełnie jakby przestali mnie kochać. Z początku tego nie zauważałam, ale z czasem ciężko było to przeoczyć. Interesowali się tylko moją starszą siostrą. W szkole też nie było lekko. Praktycznie cały czas siedziałam sama. Zamknęłam się, nie dopuszczałam do siebie nikogo. Zresztą, i tak nikt się mną nie interesował. Tak żyłam przez 5 lat. Mając 10 lat wydarzyło się kolejne nieprzyjemnie wspominane przeze mnie wydarzenie. Kolejna wizyta u lekarza, kolejny wyrok. Astma. Rodzice stwierdzili, że dam sobie sama radę. Przecież mam już 10 lat. Interesowały ich tylko pieniądze z mojego stypendium, które dostawałam za dobre oceny. Ciągle słyszałam "Megi potrzebuje pieniędzy, ty nie " albo "Megi to, Megi tamto". Miałam tego serdecznie dosyć. W szkole było coraz gorzej. Otwarcie byłam obiektem żartów. Każde wyjście z domu równało się z kpinami na temat wyglądu. Wuefy kończyły się półgodzinnym dochodzeniem do siebie w szkolnej toalecie. W tym okresie odkryłam Green Day -  mój ulubiony zespół. Przemówiły do mnie teksty ich piosenek. Były przepełnione smutkiem, takie prawdziwe... Cały czas byłam sama. Ciężko było mi dojrzeć w ciągu kilku miesięcy. Ale musiałam. Wolałam jednak samotność niż fałszywe zainteresowanie. Nikt by mnie nie zrozumiał. Rodzice tylko potrafili krytykować. Kiedy miałam 12 lat bardzo poważnie zastanawiałam się nad samobójstwem. Wydawało mi się to najlepszą opcją. Miałam dość udawanej troski, litości. Czułam się osaczona. Fałszywi przyjaciele, "kochający" rodzice... Ciągle zdawałam sobie pytanie, dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat mnie ? Czemu to nie mógł być ktoś inny ? Pół roku później zaczęłam się ciąć. Tak, to było głupie, ale dawało chwilową ulgę. Rodzice zwrócili na mnie uwagę, bo miałam gorsze oceny. Robili mi awantury, wyzywali. Wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę nigdy ich nie kochałam. Nigdy nie dostałam od nich żadnego wsparcia. Byli mi obcy. Chciałam uciec stamtąd. Przez kolejne pół roku planowałam wszystko. Niepostrzeżenie wynosiłam swoje ubrania, ważne dla mnie przedmioty. Dopięłam swego. Nadszedł dzień 13 urodzin. Dzień wyzwolenia. Po szkole szybko wróciłam do domu. Nie wiedziałam, że czeka mnie najgorsze. Od progu dopadli mnie rodzice. Zrobili mi kolejną awanturę. Dowiedzieli się. Byli w moim pokoju. Nie spodziewałam się jednak tego... Matka po prostu uderzyła mnie. To przeważyło. Wzięłam ostatnią torbę, wygarnęłam tamtym ludziom wszystko, co leżało mi na sercu i wybiegłam. Miałam swoją kryjówkę nad pobliską rzeką, w domku na drzewie. Było mi obojętne, co się stanie. Nie chciałam już żyć. Miałam ostatni raz słyszeć moją ulubioną piosenkę, wykonać ostatnie cięcie... Już stałam nad brzegiem rzeki. Łzy zamazywały mi obraz. W oddali było słychać jakieś krzyki. Nie zwracałam na nie uwagi. Ostatni raz unosiłam rękę z żyletką... I wtedy przybył On. Hendrik Tuerlinckx. Czułam za sobą jego obecność. Odwróciłam się i zamarłam. To co zobaczyłam w jego oczach... Troska, ból. Nie litość. Miłość... Wypuściłam żyletkę z dłoni, a on po prostu mnie przytulił. Staliśmy tak przez kilka sekund, które były najlepszymi w moim życiu. W oddali zobaczyłam dwóch chłopaków, Matthijsa i Rubena. Kiedy podeszli, widziałam, że są równie przejęci co Hendrik. Wiedziałam jedno - oni na pewno mnie nie zostawią. Mimo tego, że mieli kolejno 21, 20 i 18 lat, byli bardzo dojrzali. Razem z nimi pojechałam do Roeselare. Hendrikowi bez problemu sąd przyznał opiekę nade mną. Stopniowo wychodziłam na prostą. Cała trójka bezustannie troszczyła się o mnie. Czułam bijącą od nich miłość. Z czasem stali się dla mnie prawdziwą rodziną, jakiej nigdy wcześniej nie miałam... Byłam kochana, kochałam. Spełniłam swoje marzenia... I nagle wszystko się posypało. Hendrik został ojcem, Ruben miał dziewczynę. Matthijs... On był przy mnie, lecz czułam, że stanie się coś nieoczekiwanego. Niekoniecznie dobrego. Koszmary przeszłości ciągnęły się za mną przez ostatni rok. Twoje zachowanie... Tak, to bolało. Bardzo. A teraz... Ja nie wiem. Nie wiem, co będzie dalej...
Lena zamilkła. Ja też nie wiedziałem co powiedzieć. Przytuliłem ją mocniej, wyklinając się w myślach.
- Idź już, proszę. I ty i ja mamy dużo do przemyślenia...  


___________________________
Witajcie. Przepraszam za to wyżej. Dziękuję za komentarze. Do epilogu, który pojawi się w nieokreślonej przyszłości...


Knack Roeselare - filmik promocyjny na sezon 2014/2015